zamknij

Wiadomości

Ale historia - poznali się przed wojną, dziś korzystają ze smartfonów

2018-03-17, Autor: Łukasz Majer, oprac. tora

Rzadko się zdarza, by małżonkowie przeżyli razem 70 lat, czyli świętowali kamienne gody. Ten wyjątkowy jubileusz stał się udziałem Krystyny i Alojzego Barnabasów z Rydułtów. Aż trudno uwierzyć, że pobierali się w czasie, kiedy Polska wciąż otrząsała się z II wojny światowej i doświadczała pierwszych lat komunizmu. Dziś mają po ponad 90 lat, wciąż się kochają, codzienne życie ułatwiają sobie smartfonem i Googlem.

Reklama

Państwo Barnabasowie całe swe życie związali z Rydułtowami. Tutaj się urodzili, założyli rodzinę, pracowali i działali na rzecz lokalnej społeczności. Związek małżeński zawarli w Rydułtowach w 1948 r. Jak sami podkreślają, była to uroczystość bardzo skromna, w gronie najbliższych. Krystynę urzekł charakter Alojzego, jego szlachetność, dobroć i chęć pomocy. Małżonkowie zawsze wzajemnie się uzupełniali. Mimo różnych zainteresowań i pasji, towarzyszą sobie i wspierają się w swoich działaniach.

Krystyna – kobieta z artystyczną duszą, kochająca muzykę i teatr, a równocześnie bardzo zorganizowana i uporządkowana. Alojzy – mężczyzna o ścisłym umyśle i nieco wybuchowym charakterze. Co sprawiło, że dwoje ludzi o odmiennych pasjach tak doskonale się uzupełnia? Jaka jest recepta na wspólne zgodne życie?

Według pani Krystyny recepta jest dla każdego człowieka inna. Trzeba czasem przymykać oczy, nie słyszeć, wierzyć w to, że drugi człowiek jest dobry. Jeżeli się potknie, to trudno. Trzeba akceptować drugiego człowieka i mieć swoje drobne tajemnice.

Państwo Barnabasowie opowiedzieli nam o wspólnie przebytej drodze, zaś pani Krystyna spisała wspomnienia z okresu małżeństwa:

„70 lat małżeństwa, to kawał czasu. Sięgam do jego początków... Męża znałam bardzo przelotnie, z widzenia od roku 1939, kiedy to pracował w biurze firmy budowlanej mego ojca. W 1942 r. został powołany do Wehrmachtu. Pod koniec wojny był w Polskim Wojsku u Andersa. Wrócił do kraju w roku 1947.

Wtedy zapukał do naszych drzwi pytając, czy może w czymś pomóc. Dla nas, Mamy i mnie był to niespodziewanie miły gest. Byłyśmy po traumie, tragedii rodzinnej. Mego ojca aresztowało UB w maju 1945 r., a w sierpniu otrzymałyśmy powiadomienie o zgonie Ojca.

Mąż chętny do pomocy przynosił węgiel z piwnicy, naprawił cieknący kran itp. Ja, księgowa, pracowałam w Rybniku, mama zajmowała się domem. Mąż przychodził, przychodził..., przynosił to gruszki z rodzinnego ogrodu, to różyczki zerwane, a może ukradzione w parku. I tak z czasem nasunęło się pytanie... czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie. I ta przyjaźń zaprowadziła nas w listopadzie 1948r. do ołtarza.

Dwoje młodych ludzi o odmiennych poglądach, nawykach, zamiłowaniach łączyło to bycie dla siebie wzajemnie dobrym. Nie było więc w naszym małżeństwie przytyków, szpilek, wypominek, podejrzeń o złe zamiary. Wady i błędy, które każdy wszak popełnia były wybaczane i szybko przechodziliśmy do porządku dziennego. Po prostu robiliśmy swoje, ale nie ograniczaliśmy własnych zamiłowań.

Na przykład mąż to umysł ścisły, kochał motoryzację. Jeździliśmy więc razem na zawody żużlowe. Ja kochałam muzykę, mąż towarzyszył mi do Gliwic i Bytomia do Operetki i Opery.

Łączyło się to z trudnościami w dojeździe. Przesiadki, a potem te powroty do Rybnika o północy, a pociąg do Rydułtów dopiero o 5.00 rano. Zależnie od pogody spędzaliśmy czas w poczekalni dworcowej lub jechaliśmy do Radlina, a stamtąd maszerowaliśmy równym krokiem parę km do domu. Radośni i zadowoleni, wszak byliśmy młodzi. Były to lata 50-te.

Lata 60-te to pierwszy samochód i córeczka. Radość, choć życie nadal trudne. Kłopoty żywnościowe, kartki i puste półki w sklepach spożywczych i przemysłowych. Inflacje zwane regulacją cen. Nastroje poprawiały piękne piosenki i kabarety. Nuciliśmy piosenkę biesiadną o refrenie „...przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki, a chachary żyją i gorzałę piją”...dalej nie cenzuralne.

Poza sprawami zawodowymi, mąż z żyłką społecznika udzielał się jako radny, jako ławnik sądowy oraz w TMR w komisji rewizyjnej. Ja wprawdzie mniej, ale także byłam ławnikiem przez 3 kadencje, a w TMR byłam z jej miesięcznikiem KLUKA od jej powstania.

Jednakże priorytetem moim była zawsze służba rodzinie. Troski, zmartwienia ale i radości i zadowolenia. Córka i wnuczka są naszą dumą i podporą – chociaż są daleko – jesteśmy w ciągłym kontakcie.

Dzisiaj będąc powyżej 90-tki „szron na głowie i nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”. Tak tak, nie to zdrowie, laseczka, rozrywka z TV, wszelkie informacje i wyjaśnienia z Googla, a organizację umożliwia smartfon. Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez internetu i smartfonu, które tak nam ułatwiają byt."

Oceń publikację: + 1 + 46 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy jesteś szczęśliwy w Wodzisławiu Śląskim i powiecie?




Oddanych głosów: 1039