Mają swoje rodziny, dzieci, a jednak zdecydowali się zostać rodzicami zastępczymi. Z różnych powodów. Słowa „kocham cię” są dla nich najlepszą zapłatą. Poznajmy ich bliżej.
Tatiana i Jacek Lepczakowie z Rydułtów są zastępczymi tatą i mamą od 16 lat. To już dziadkowie jak się patrzy. Troje ich własnych dzieci założyło swoje rodziny i wyprowadziło z domu. Ale dom Lepczaków wciąż jest pełen dzieci i młodzieży. Mają czworo nastolatków i troje dzieci.
Najstarszy chłopak ma 19 lat, w tym roku kończy szkołę. Jego brat ma 17 lat. Jedna z dziewczyn 17 kwietnia skończyła 18 lat, druga wkroczy w pełnoletność za pół roku. Są licealistkami.
Młodszą grupę tworzą dzieci w wieku 8, 10 i 11 lat. - Najmłodsze dzieci weszły do naszej rodziny w grudniu. Sytuacja prawna malców jeszcze nie jest uregulowana. Nie wiemy, czy z nami zostaną – przyznaje Tatiana Lepczak.
- W sumie miałam dziesięcioro dzieci – wylicza. Dwoje – 19-latek i nieco starsza dziewczyna po osiągnięciu pełnoletności chcieli rozpocząć samodzielne życie. Przybrana córka skończyła pierwszy poziom studiów, planuje ślub i budowę domu. 19-latek został stolarzem. - O dziewczynę byłam spokojna, jest poukładana, ze swoim partnerem życiowym znają się od lat, mają konkretne plany. Bałam się o mojego 19-latka, czy sobie poradzi, czy wyżyje z pracy, ale ma dużo nadgodzin, potrafi utrzymać mieszkanie. Także jestem z nich dumna – mówi pani Tatiana. Dziesiątkę uzupełnia jeden chłopak, który wrócił do rodziców biologicznych.
Tatiana Lepczak marzyła od dzieciństwa o zostaniu zastępczą matką. - Wychowywałam się u dziadków. Chodziłam do szkoły z dziećmi z domu dziecka w Gorzyczkach. To już było 50 lat temu. Cieszyłam się, że tam nie trafiłam, że miałam dziadków, którzy się mną zajęli. I postanowiłam sobie, że jak już będę dorosła, to zrobię wszystko, żeby tym dzieciom się tam nie trafiało – mówi rydułtowianka.
Państwo Lepczakowie długo dojrzewali do tej decyzji i długo się do niej przygotowywali. Rozmawiali z dziećmi biologicznymi. - To była nasza wspólna decyzja. Może w rozmowach nie brał udziału najmłodszy syn, bo kiedy zostaliśmy rodziną zastępczą, to miał 9 lat, więc kiedy do tego się przygotowywaliśmy, był jeszcze młodszy i nie do końca zdawał sobie sprawę. Natomiast córki 16 i 14-letnie weszły w to z otwartym sercem – mówi pani Tatiana.
Najlepszym dowodem była postawa córek w obliczu przyjęcia 15-letniej dziewczyny, tej, która już się usamodzielniła. Dziewczyna przebywała w domu dziecka i bardzo chciała stamtąd pójść. - Wtedy mieliśmy inny dom, więc mówiłam jej, że możemy jej tylko zaproponować tapczan w jadalni, że byłaby siódmym dzieckiem i czy chce do wielodzietnej rodziny i mieszkać kątem w jadalni. Chciała gdziekolwiek, byleby nie w domu dziecka. Pochodziła z Rydułtów, więc zdawała sobie sprawę, że jak do nas przyjdzie, to odzyska cały swój świat, znajomych, przyjaciół. Okazało się, że nie musiała zamieszkać w jadalni.
Dzieci Lepczaków stanęły na wysokości zadania. Najstarsza córka, która studiowała w Gliwicach i do domu zjeżdżała tylko w weekendy, zaproponowała podzielenie się swoim pokojem. Druga propozycja wypłynęła od chłopaków. Syn, wówczas licealista zaoferował przygarnięcie przyrodniego brata, a ten na to przystał, zrezygnował z własnej wygody, byleby zluzować pokój dla piętnastolatki. I na tym stanęło – wspomina pani Tatiana.
Choć biologiczne dzieci państwa Lepczaków bardzo wspierały swoich rodziców, ci zdali sobie sprawę, że muszą zmienić życie zawodowe, jeśli chcą opiekować się grupką dzieci. - Jeśli chce się być rodzicem zastępczym dla jednego, dwójki dzieci, to można to pogodzić z pracą zawodową. Ale w takim przypadku jak mój, gdzie mam rodzinny dom dziecka – to forma rodzicielstwa zastępczego o niefortunnej nazwie – to sytuacja, w której dzieci jest dużo i trzeba temu podporządkować życie – mówi. Trzeba zapewnić odpowiedni dom, samochody. No i trzeba mieć czas.
- Nie da się wychować dzieci przy okazji zawodowej pracy. Kiedy zaczynałam 16 lat temu, trafiło do mnie rodzeństwo, właśnie ten 19-latek, który się usamodzielnił i 18-latka, która z nami dalej jest. I wtedy jeszcze prowadziliśmy rodzinną firmę handlową. Dało się. Ale wtedy znalazł nas ojciec pewnego 10-letniego chłopaka, który miał trafić do domu dziecka. Zapytał nas, czy chcielibyśmy wziąć syna, żeby nie poszedł do domu dziecka. I tak trafiło do nas trzecie dziecko, a miałam wówczas w domu jeszcze trójkę swoich dzieci biologicznych. To była zmiana, którą bardzo mocno odczułam, bo 10-latek potrzebował bardzo dużo uwagi – mówi rydułtowianka.
Zwraca uwagę, że cały czas trzeba pamiętać, iż dzieci, które do nich trafiły, zostały odebrane biologicznym rodzicom z konkretnych powodów. - Dajmy na to dwójka najmłodszych dzieci. One w swoim rodzinnym domu były szczęśliwe, bo wszystko było im wolno. Nie musiały się myć, chodzić do szkoły, mogły kłaść się spać w tym, w czym chodziły, mogły spać ile chciały. Ja stawiam im ramy, więc jestem mniej atrakcyjna – mówi Tatiana Lepczak.
Przeszłość wraca do dzieci i rodzice zastępczy też muszą sobie z tym poradzić.
Bycie rodzicem to również rozwiązywanie codziennych problemów przysparzanych przez dzieci, jak w każdej rodzinie. Przykład? 17-latek nie wydaje pieniędzy na to, na co powinien. - Jego cztery przejazdy autobusem do zakładu pracy na Jedłowniku kosztowały już 164 zł. Pieniądze, które dajemy mu na bilety jakimś dziwnym trafem giną. Zamiast kupować bilety postanowił jeździć „na gapę” i już dwa razy zapłacił karę – opowiada rydułtowianka. - Zachodzimy z mężem w głowę, jak mamy rozwiązać temat. Moglibyśmy oczywiście kupić bilety i dać mu do ręki, ale wydaje nam się, że od blisko 17-latka mamy podstawy oczekiwać samodzielności i odpowiedzialności. Skoro pieniądze są przeznaczone na jakieś cele, to na te cele powinny pójść – dodaje pani Tatiana.
Po 16 latach wspólnego życia z przybranymi dziećmi stwierdza, że rodzicielstwo zastępcze daje sens życiu. - Może zabrzmi to górnolotnie, ale pozwala polepszyć świat – mówi rydułtowianka. Sił jej nie brakuje, a wie, że oparcie ma w swojej rodzinie, znajomych. Wspólnie obchodzą urodziny, przyjęcia, odwiedzają się, pomagają.
Z Rydułtów przenosimy się do Gorzyc, do pełnego dzieci domu Moniki i Artura Banasik. Oni, inaczej niż państwo Lepczakowie, są rodziną zastępczą pełniącą funkcję pogotowia rodzinnego. - To jest praca 24 godziny na dobę – mówi Monika Banasik.
- Nie wiemy, jakie dziecko do nas trafi, w jakim stanie, z jakiego środowiska – mówi Artur Banasik. Słucha małżonki tuląc maleńką Darię. Dziewczynka została im przekazana prosto ze szpitala, mając zaledwie cztery dni. Ale pod ich dach trafiają też dzieci zaniedbane, tzn.: brudne, zawszawione, nieleczone i moczące się ze strachu.
Rodzicielstwem zastępczym zajmują się od 2012 roku. - Byłam kadrową, ale zawsze chciałam pracować z dziećmi. Kiedyś, gdy mieszkaliśmy jeszcze w bloku, naszymi sąsiadami była rodzina pełniąca funkcję rodziny zastępczej. Wtedy po raz pierwszy spotkaliśmy się z taką formą pomocy dzieciom. Wcześniej zastanawialiśmy się nad adopcją jednak mąż nie był do tego przekonany. Kiedy wybudowaliśmy dom, to temat wrócił, ale bez konkretów. Któregoś razu jechaliśmy autem i usłyszeliśmy w radiu wiadomość, że Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie poszukuje kandydatów na rodziny zastępcze. Popatrzyliśmy na siebie z mężem i zawróciliśmy. Zgłosiliśmy się do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Wodzisławiu Śląskim, załatwialiśmy formalności i chodziliśmy na kurs. Tak to się zaczęło – wspomina pani Monika.
Ale mieli pewne wątpliwości. Przyjęcie dzieci oznaczało duże zmiany w życiu rodziny. - Kiedy pierwsze maluchy do nas trafiły, syn i córka mieli 12 i 11 lat. Oczywiście mieliśmy obawy, czy nie będą się czuły się w jakiś sposób odrzucone. Wiadomo, że dzieciom, które z nami zamieszkały poświęcaliśmy bardzo dużo uwagi. Na szczęście nasze dzieci udało nam się tak wychować, że mają w sobie dużo empatii i bardzo fajnie to przyjęły.
Nastąpił jednak moment kryzysu. Do rodziny trafiła jeszcze trójka dzieci, a zaraz potem dwójka. Więc w spokojnym dotąd domu zapanował chaos. Konieczne było przeprowadzenie remontu w taki sposób, by wygospodarować więcej pokojów.
- Nasz dom nie był przygotowany na taką liczbę osób. Planowaliśmy być rodziną zastępczą dla góra trójki dzieci, jednak życie zweryfikowało nasze plany i zostaliśmy rodziną zastępczą pełniącą funkcję pogotowia rodzinnego. Faktycznie było bardzo trudno. Były momenty kiedy zastanawialiśmy się nad słusznością naszej decyzji. Przeprowadziliśmy dużo rozmów na ten temat i daliśmy sobie trzy miesiące - jeżeli sytuacja by się nie poprawiła, wtedy musielibyśmy zrezygnować, ponieważ moja rodzina jest dla mnie najważniejsza – opowiada pani Monika.
Jednak cała rodzina odnalazła się w nowej sytuacji. Podzielili się obowiązkami np.: biologiczne dzieci pomagały w nauce dzieciom, które z nimi zamieszkały.
- Żeby nasze dzieci nie czuły się odrzucone, postanowiliśmy, że wszystkie wieczory są nasze. Gdy maluchy szły spać, my siadaliśmy w czwórkę i rozmawialiśmy na wszystkie tematy. Obiecaliśmy też dzieciom, że nikt nie będzie wkraczał na ich terytorium, czyli ich pokoje są tylko ich – mówi pani Monika.
Standardowy dzień w tej rodzinie nie istnieje. Codzienność uzależniona jest od tego, jakimi akurat dziećmi się opiekują. Teraz prócz kilkorga dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym mają też maluszki, do których trzeba w nocy wstawać. A rano śniadanie, rozwożenie do szkół i przedszkoli. Rodzinie pomaga opiekunka a pani Monika załatwia sprawy w sądzie, w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, u lekarza, bierze udział w posiedzeniach zespołów, spotkaniach z rodzicami biologicznymi, zawozi dzieci na rehabilitację.
- Potem odbieramy dzieci. Dzielimy się obowiązkami, ale nie robimy planu dnia. Nie da się. Kto co w danym momencie może, to to robi. Potem obiad, pomoc w odrabianiu lekcji – tym akurat zajmuje się córka, zabawy. Zwykłe czynności dnia codziennego przy takiej gromadce to nie lada wyzwanie np.: samo gotowanie obiadu dla takiej ilości osób zajmuje dużo czasu. To samo jest z praniem. Gdy mieliśmy zwykłą pralkę, chodziła cztery razy dziennie, a suszarek zimą nie było gdzie stawiać. Cały garaż był zastawiony – dodaje jej mąż. - Dlatego zainwestowaliśmy w pralko-suszarkę.
Dzieci przynajmniej te, które już rozumieją co się z nimi dzieje, mają świadomość, że są tu tymczasowo. Dlatego wiedzą, że Monika i Artur to ciocia i wujek.
Po wejściu w świat rodzicielstwa zastępczego sporo bliskich i znajomych niestety odwróciło się od rodziny Banasik. - Po co wam te dzieciaki, tylko wam wszystko zniszczą, a i tak dobrego słowa od nich nie usłyszycie – tego typu opinie były na porządku dziennym.
- Wiemy, na kim tak naprawdę możemy polegać. My natomiast zbliżyliśmy się do siebie. Zaczęliśmy znów chodzić na randki. Raz w miesiącu wychodzimy do kina, restauracji, by pobyć tylko ze sobą, odpocząć. Przychodzi opiekunka, a my mamy czas, to jest nasz czas - mówią.
Spotkali się też z pytaniami czy robią to dla pieniędzy? Zaprzeczają. - Oczywiście, że dostajemy pieniądze na dzieci, ale te pieniądze są przeznaczone dla dzieci. Każde ma tablet, komputer, telewizor, jeżdżą na zielone szkoły, wszystkie wycieczki. Niektóre dzieci potrzebują zdiagnozowania przez specjalistów, a wiadomo, jak działa państwowa opieka. Nieraz musimy wspierać się lekarzem prywatnie, a to kosztuje. A koszty eksploatacji tak wielkiego domu są potężne. Ale robimy to, bo chcemy. Bo taki był nasz wybór. Zobaczyć ich uśmiechnięte buzie i usłyszeć „ciociu, kocham Cię, wujku, kocham Cię” to najlepsza zapłata i w zupełności wystarczająca – mówią Monika i Artur Banasik.
Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.
Pan Leszek z hotelowego pokoju trafił prosto do tunezyjskiego więzienia. Wakacje marzeń stały się koszmarem
18664Zaniedbany pies przez urzędniczkę z Wodzisławia. Chodzi o miasto w woj. świętokrzyskim
8242Syf i "wysypisko ciuchów" przy kontenerach PCK. Gmina apeluje do mieszkańców
5252Co z ozdobami świątecznymi w Radlinie? Mamy odpowiedź Urzędu Miasta
4764Atak nożownika w Radlinie. Policjanci musieli oddać strzały!
3931Zaniedbany pies przez urzędniczkę z Wodzisławia. Chodzi o miasto w woj. świętokrzyskim
+24 / -3Atak nożownika w Radlinie. Policjanci musieli oddać strzały!
+13 / -0Pościg ulicami Rybnika. Policja zatrzymała wodzisławianina
+7 / -0Ukradł telefon o wartości 4,5 tys. złotych. Policjanci szubko ustalili sprawcę
+6 / -0Wyłączenia prądu w powiecie. Jest tego sporo. Sprawdźcie!
+5 / -0Budowa kanalizacji na ul. Długiej, Grodzisko i Radlińskiej. Miasto wesprze finansowo wodociągi
0Pościg ulicami Rybnika. Policja zatrzymała wodzisławianina
0Wyłączenia prądu w powiecie. Sprawdźcie, gdzie będą utrudnienia
0"Z przyszłością w Żorach". Co warto wiedzieć o żorskim programie mieszkaniowym?
0Żory miastem atrakcyjnym dla biznesu. Przykładem na to jest KSSENON
0Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!
Wyślij alert
~Jo 2018-04-28
10:53:12
Wpis został usunięty z powodu złamania regulaminu zamieszczania opinii.