zamknij

Wiadomości

Dominik cudem przeżył wstrząs w Rydułtowach. Górnik i jego żona: "To było najgorsze 50 godzin naszego życia"

2024-09-18, Autor: Ludmiła Kamer

O górniku, który w skrajnie trudnych warunkach, przeżył pod ziemią ponad 50 godzin podczas lipcowego wypadku w kopalni PGG ROW Ruch Rydułtowy, mówiła cała Polska. To był cud. 32-letni Dominik Majlinger doznał wielu urazów ciała, w tym kilku złamań kręgosłupa. Potrzebował pilnej operacji. Dziś, po ponad dwóch miesiącach od tego tragicznego zdarzenia, mieliśmy okazję porozmawiać z górnikiem oraz jego żoną. Opowiedzieli nam o swoich wspomnieniach tego trudnego dla nich czasu. Tych dłużących się jak wieczność kilkudziesięciu godzinach.

Reklama

"Pojawiła się myśl, że może to jest koniec, może się nie udać"

Dominik Majlinger opowiedział nam o myślach, jakie towarzyszyły mu prawie 1200 metrów pod ziemią, kiedy jego życie było w rękach ratowników górniczych. Wracając do tych chwil, nie był w stanie ukryć wzruszenia, ale i wielkiej radości. Jak podkreślił, czuwał nas nim nieżyjący syn.

Red. Jak pan ten czas pod ziemią, w oczekiwaniu na pomoc wspomina?

D.M. - Samego momentu wypadku nie pamiętam, w pierwszej chwili byłem nieprzytomny. Potem gdy odzyskałem przytomność, udało się jakoś wydostać, ale pamięć mnie zawodzi. Nie pamiętam samego momentu wstrząsu i też nie wiem, co się wydarzyło chwilę przed nim. Myślę, że mój organizm zareagował w taki sposób, że nastąpiło takie wyparcie. Miałem ogromne szczęście, że mogę dzisiaj być tutaj w stanie takim, jakim jestem. Do pełnego zdrowia jeszcze trochę brakuje. Naprawdę się cieszę po prostu, nie dowierzam w dalszym ciągu, że się udało.

Jakie były pana pierwsze myśli po odzyskaniu świadomości? W jakim to było momencie?

- Nie wiem. Na pewno nie miałem świadomości, ile to wszystko trwało czasu. Nie wiem też, jak długo byłem nieprzytomny, czy to było pięć minut, dziesięć minut, czy parę godzin. Może to właśnie pomogło, że człowiek nie był świadomy czasu, a potem po prostu czekałem.

O czym pan myślał, czekając na ratunek?

- Jak wiedziałem, że nie dam rady samemu się wycofać, to tylko pozostało mi oczekiwanie na pomoc. Pojawiła się myśl, że może to jest koniec, może się nie udać. Nie bałem się jednak tego, bo myślałem, że jak tam zostanę, to spotkam się z moim synem, który odszedł. Myślę, że syn jednak nade mną czuwał. Znalazłem się w takim miejscu, w którym udało się przeżyć, udało się doczekać na pomoc. W momencie, kiedy zobaczyłem światła od strony, z której przychodził ratownik, czułem taką trudną radość. Coś nie do opisania i ciężkie do uwierzenia. Czy to się dzieje naprawdę? Musieli mi uświadamiać, potwierdzać, że to się dzieje. Dzisiaj niedowierzanie gdzieś dalej zostało, że jestem w miejscu, w którym jestem, w stanie, w jakim jestem, ale to właśnie dzięki pracy ogromnej ilości osób, która była zaangażowana w całą akcję ratowniczą. To wszystko sprawiło, że dzisiaj mogę być z wami i podzielić się tymi wrażeniami.

Musieli pana dosłownie podszczypywać, by pan uwierzył, że się udało przeżyć?

- Tak właśnie. Musieli mnie szczypać, bo nie wierzyłem, że to się dzieje, że to jestem ja i już koniec tego wszystkiego. Myślałem, czy aby mi się to nie śni, czy to rzeczywiście się dzieje i będę uratowany.

Transport na powierzchnię nie należał do łatwych.

- Ratownicy mówili do mnie, upewniali mnie, że to się dzieje naprawdę. Rzeczywiście podczas transportu te urazy, które miałem dawały mi się bardzo we znaki, szczególnie czułem ból kręgosłupa. Muszę powiedzieć, że ratownicy przeprowadzili mnie tak na powierzchnię, bym jak najmniej odczuwał ból. Jestem im bardzo wdzięczny za to, co zrobili. Przekazali mi też informację, że ludzie, którzy pracowali tedy ze mną, byli tam na dole, są żywi. To była dla mnie bardzo ważna informacja, ucieszyłem się, dodało mi to siły.

Jakich obrażeń Pan doznał podczas wypadku? Wiemy, że musiał pan być operowany.

- Obrażenia były takie, że miałem dość głębokie rany ręki, rozległe rany głowy. Tylna część głowy była praktycznie oskalpowana. Miałem kilka złamań kręgosłupa — w części szyjnej, piersiowej i lędźwiowej. Na szczęście, nie został przerwany rdzeń kręgowy. Interwencji chirurgicznej wymagała część piersiowa, ale jak widać, stanęli na wysokości zadania i jestem w pełnej sprawności ruchowej. Oczywiście jest jeszcze kwestia rehabilitacji, ale cieszę się, że potrafię być samodzielny na tą chwilę.

Myśli pan o tym, żeby wrócić do pracy w kopalni, żeby po raz kolejny zjechać na dół?

- Na razie jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, bo teraz chcę wrócić do pełniej sprawności takiej, jaka była przed wypadkiem. Rokowania są dobre, a jeżeli dojdę do pełni zdrowia fizycznego, to wtedy podejmę kolejne decyzje.

"Po prostu spojrzał i się uśmiechnął. To było coś niesamowitego"

Żona uratowanego górnika, moment wstrząsu przespała. Później zaczął się emocjonalny rollercoaster. Gdy otrzymała informację, że mąż żyje, w tym momencie zły sen się dla niej skończył. Rozmawiając z nami, Michalina Majlinger nie potrafiła opanować wzruszenia, któremu towarzyszył już tylko uśmiech na twarzy.

Czytaj kolejne strony:

Oceń publikację: + 1 + 11 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Jakie masz plany na wakacje?










Oddanych głosów: 310

Prezentacje firm