Trudno byłoby znaleźć osobę w Wodzisławiu Śląskim, która nie kojarzy tego miejsca. Co więcej, wielu zna je bardzo dobrze i odwiedza od lat. Uśmiech, sympatyczna pogawędka i smakowite dania – na to możemy liczyć w działającym od czterdziestu lat punkcie gastronomicznym McGaś.
To nie jest miejsce takie, jak każde. Na dobrą opinię, rzeszę wiernych klientów musiało sobie zapracować. Dzięki temu lokal McGaś działa od kilkudziesięciu lat i to w dobrej kondycji, choć bywały też momenty trudne.
– Każdy z nas spędza większość życia w pracy. Ja sobie uprzyjemniam ten czas miłą rozmową. Oczywiście klient jest najważniejszy, więc poza serdecznościami nie może zabraknąć dobrego jedzenia. Jednak najwspanialsze, co mogę mieć dla klienta, to uśmiech, który bywa zaraźliwy – mówi Janusz Gaś, właściciel wodzisławskiego lokalu.
– Punkt w 1978 roku otworzyła moja siostra. Początkowo był to lokal wyremontowany w stylu góralskim. Zatrudniłem się u siostry, a 1 maja 1990 roku przejąłem działalność. I tym sposobem w naszej rodzinie lokal jest od czterdziestu lat – akcentuje.
Pomysły na nazwanie tego miejsca były trzy. Pierwszą, co miało mocne uzasadnienie, była nazwa Hot Dog. Serwowane z piekarnika hot dogi bez dodatków gościły w menu od samego początku. Były specjałem lokalu. Przez jakiś czas funkcjonowała też nazwa Jagódka. Zaś po przejęciu działalności Janusz Gaś postanowił zamienić ją na inną, oryginalną nazwę. Nie było to jednak proste zadanie. – To były lata 90. Obco brzmiące szyldy nie cieszyły się powodzeniem komisji, która je ostatecznie zatwierdzała. Ja jednak uparłem się przy nazwie McGaś. Członkowie komisji zapewniali mnie, że jeżeli ich do niej przekonam i udowodnię, że nie jest to określenie zaczerpnięte z języka angielskiego, wyrażą zgodę – mówi Janusz Gaś. – Zdeterminowany zapytałem: Czy widzicie państwo ten rynek? To jest małe centrum Wodzisławia Śląskiego. A widzicie ten lokal? To jest Małe Centrum Gasia! I tak zostało – dodaje z satysfakcją.
Nazwa okazała się strzałem w dziesiątkę. Przyjęła się tak bardzo, że gros klientów właściciela lokalu nie nazywa Januszem Gasiem, ale Panem McGasiem. Co więcej, wielu z pełną powagą twierdzi, że nawet z najdalszych zakątków świata wraca do Wodzisławia Śląskiego tylko po to, by przypomnieć sobie smak podawanych tu rarytasów. Co zatem cieszy się największym zainteresowaniem smakoszy? Prostej reguły nie ma, ale tradycją jest, że najwięcej wydaje się hot dogów bez dodatków. Ponadto w ofercie znajdziemy siedemdziesiąt rodzajów zapiekanek różniących się jednym dodatkiem, trzydzieści rodzajów hamburgerów, trzydzieści rodzajów hot dogów. W cenniku widocznym na ścianie lokalu widnieją tylko przykładowe propozycje. Latem furorę robią prawdziwe włoskie lody.
– Klienci uwielbiają „de luxy” czyli cheeseburgery dodatkowo przekładane boczkiem, robione w piekarniku. Taki boczuś jest chrupiący, sam je uwielbiam. Staramy się nie wpadać w rutynę, bo ona jest zgubna w wielu zawodach. Dlatego dbamy o dobrą ofertę, tanią i w miarę możliwości staramy się szybko realizować zamówienia. Niestety, z jedzeniem jest jak z miłością. Im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje, byle nie za długo. Proponowana przez nas forma i smak odpowiada naszym klientom, co nas bardzo cieszy – zaznacza.
Bez wątpienia miejsce to ma swoisty, niepowtarzalny klimat. Jak mówi właściciel, od czasu, kiedy uwierzył, że każdy może być „artystą” w swojej dziedzinie, postanowił swoim klientom od siebie zaoferować coś więcej, niż tylko sztampowe: Dzień dobry. Stworzył specyficzny styl i więź między sobą a nimi. – Może trudno w to uwierzyć, ale byłem nieśmiały, słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Spotkanie z Bohdanem Smoleniem, które miało miejsce ponad 20 lat temu i zabawna historia z nim związana sprawiły, że uwierzyłem w siebie i w to, że mogę stworzyć nową jakość sprzedaży – dodaje Janusz Gaś. – Tak się złożyło, że miałem przyjemność z nim i ze swoim kolegą, impresario Bohdana Smolenia, porozmawiać kameralnie przy jednym stoliku. Spotkanie przerwała fanka, która poprosiła o autograf. Kolega Jacek zapytał, czy podpisać mamy się wszyscy. Kobieta odpowiedziała, że tak. No to Janusz podpisuj! Zachęcił mnie i zrobiłem tak, jak nakazał. Suma summarum na kartce podpisałem się ja, pode mną Bohdan Smoleń i kolega. Śmieję się, że od tego momentu stałem się „artystą” naturalnie na swoim gastronomicznym podwórku. Stałem się otwarty na klientów – wspomina.
Taka forma przypadła wodzisławianom i nie tylko im do gustu. Osoby odwiedzające McGasia nie przychodzą tylko po smakowitą strawę. Chętnie dzielą się swoim życiem, spostrzeżeniami i cieszą się, gdy właściciel pamięta to, o czym mu wspominali. Na przykład o tym, że komuś urodziła się wnuczka, że kogoś odwiedziła rodzina z Australii, że czyjaś córeczka w domu bawi się lalkami w restaurację McGaś. Niektórzy chcą, żeby właściciel zrobił sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. A ci, co spodziewają się potomstwa zapewniają, że pojawiają się w punkcie z przyszłym klientem.
– Wodzisławianie, którzy byli tu kilka razy, zapisują się w mojej pamięci. I nawet, gdy jadę gdzieś na wczasy, nieraz w odległe zakątki, spotykam niektórych z nich. Mówią do siebie: Patrz, McGaś! Bywa, że razem siadamy przy kawce i miło spędzamy czas. I tego się nie spodziewałem. To jest szalenie sympatyczne – zaznacza. – Z wieloma się zaprzyjaźniłem. Lubię ich zaskakiwać rozmową, ale i prezentami. Wręczałem im na pamiątkę zdjęcia, które wykonałam i zachęcałem, by sięgnęli po nie za kilkanaście lat, i by przypomnieli sobie, jak wyglądali. Były okresy lepsze i gorsze, dzięki stałym klientom ten punkt przetrwał. To są cenne relacje – mówi.
Statystyki są imponujące. Najlepszy czas przypadł na lata 1998 – 2012. Obrazowo rzecz ujmując, w tym okresie wydawano ponad tysiąc paragonów, a warto podkreślić, że jeden paragon nie był przypisany tylko jednemu klientowi. Były momenty, kiedy w punkcie gastronomicznym obsługiwano kilka tysięcy osób. – By rozeznać się w biznesie, odwiedziłem stolicę. Tam na własne oczy zobaczyłem, jak podawać takie specyfiki. Byliśmy chyba pierwszym lokalem tego typu na Śląsku. Na początku sprzedawaliśmy dziesięć hot dogów na dzień. Na te dziesięć pięć rozdawaliśmy. To była inwestycja w przyszłość i niezawodna reklama. Biznes tak się rozkręcił, że z czasem nie wiedzieliśmy w co ręce włożyć. Wydawaliśmy dwa, trzy tysiące hot dogów dziennie. To naprawdę były niesamowite ilości – wspomina.
Nie zawsze było tak kolorowo, zwłaszcza lata 90. okazały się być ciężkie dla gastronomii. Jak wspomina Janusz Gaś, wodzisławski lokal nie był jedyną jego działalnością i dzięki temu, gdy tu pojawiały się trudności, ratował się innymi biznesami. – Dokładaliśmy, ale mieliśmy z czego. Pochodzę z rodziny o tradycjach handlowych, ale tak naprawdę nie znam się na handlu – opowiada żartobliwie. Janusz Gaś uczył się handlu od dziadków, ale – jak mówi – do pięt im nie dorasta. Urodził się w Wałbrzychu, na Śląsk przyjechał mając 18 lat. Jak wspomina, miało to być tylko na chwilę. Szybko jednak przekonał się, że nigdzie indziej nie pozna tak fantastycznych ludzi, jak tu. W Wodzisławiu Ślaskim poznał towarzyszkę życia i z miastem związał się na dobre.
Nie tylko dobre relacje z klientami są fundamentem sukcesu. Nie mniej istotna jest atmosfera, jaka panuje między pracownikami. Wspólne podejmowanie decyzji, życzliwość i niemal przyjacielskie relacje procentują. W tej chwili w punkcie pracują trzy osoby. Dobra energia między nimi udziela się innym. Nie bez znaczenia jest również otwartość na potrzeby drugiego człowieka. McGaś współpracuje od lat z Wodzisławskim Centrum Kultury, z dumą właściciel wspomina o wyróżnieniu jego działalności przez jednostkę kultury Srebrnym Trzosem. Nierzadko przekazuje smakowite gratisy do szkół, domów dziecka.
– Miło jest coś dostać, ale jeszcze większą przyjemnością jest coś komuś dać i zobaczyć szczery uśmiech na jego twarzy. Nie na wszystkim trzeba zarabiać, bo są wartości nieprzeliczalne na pieniądze. Warto też w biznesie zachować równowagę i pomyśleć o odpoczynku, bo to bardzo ważne. Kiedyś pracowaliśmy od niedzieli do niedzieli, zrozumiałem jednak, że to nie jest dobra droga – zaznacza z pełnym przekonaniem. – Jestem wampirem uśmiechu. Są sytuacje, gdy ktoś na takie moje zaczepki nie reaguje, ale to się bardzo rzadko zdarza i ma do tego prawo. Mimo to, staram się małymi gestami zmieniać rzeczywistość na lepsze. Najbardziej obawiam się, że jak kiedyś umrę – choć wiem, że to szybko nie nastąpi, bo mam zamiar żyć 130 lat w zdrowiu fizycznym i psychicznym – i na mój pogrzeb przyjdzie rodzina, przyjaciele i mam nadzieję klienci, to ja, patrząc na nich, w tym momencie zacznę się śmiać – puentuje.
Mamy cząstkowe wyniki! Kto wygrywa w Wodzisławiu Śląskim?
12775Poszukiwania zakończone. Awionetka nie spadła jednak na ziemię?
12630Rydułtowy: poważny wypadek na Raciborskiej. Trzy osoby trafiły do szpitala
12465Oficjalnie: Mieczysław Kieca wygrywa wybory w Wodzisławiu Śląskim
9687[AKTUALIZACJA] Śmigłowiec LPR w Rydułtowach. Mężczyzna został zabrany do Jastrzębia
8258Mamy cząstkowe wyniki! Kto wygrywa w Wodzisławiu Śląskim?
+94 / -53Czyny zamiast wizualizacji. Alan Szatyło i Wodzisław 2.0 szansą dla Wodzisławia Śląskiego
+41 / -5Gorąco w Wodzisławiu. Mieczysław Kieca przegrał dwa procesy wyborcze
+48 / -12Marklowice: kierujący koziołkował i dachował. Został ukarany bardzo wysokim mandatem!
+34 / -4Oficjalnie: Mieczysław Kieca wygrywa wybory w Wodzisławiu Śląskim
+63 / -42Poszukiwania zakończone. Awionetka nie spadła jednak na ziemię?
3II tura wyborów samorządowych 2024. Frekwencja na godz. 12
1Jadowite pająki prosto z USA w Lubomi. Czy to czarna wdowa?
1Rydułtowy: poważny wypadek na Raciborskiej. Trzy osoby trafiły do szpitala
1Potrącenie na Bema w Rydułtowach. 83-latka trafiła do szpitala
1Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!
Wyślij alert