zamknij

Wywiady

Ten temat należał do sfery tabu

Mój zamysł był taki, aby powstała książka obalająca mity i stereotypy o tym, iż Ślązacy chętnie współpracowali z Niemcami podczas drugiej wojny światowej

 

- o swoim debiucie literackim "Do zobaczenia" opowiada wodzisławianka, Sylwia Pluta.

O czym traktuje Pani książka?

 

Książka "Do zobaczenia" opowiada o losach dziadka mojego męża. Dodam tylko, że dziadek jeszcze żyje i ma obecnie 93 lata.

 

Akcja zaczyna się, gdy dziadek poznaje babcię, zakochują się w sobie. Są jeszcze jednak bardzo młodzi i później jak to bywa w takich sprawach, spotykają się coraz częściej i częściej, a więź pomiędzy nimi coraz bardziej narasta. Jednak wybucha II wojna światowa i wszystko zaczyna się komplikować. Babcia zachodzi w ciążę, później biorą ślub, rodzi się dziecko i niestety dziadek zostaje powołany do wojska niemieckiego. Jego dalsze losy to tułaczka od jednego do drugiego miejsca. Perypetie wojenne, przepasane strachem o własne istnienie. Aż w końcu bohater mojej książki ma zostać wysłany na front wschodni, nie umie się jednak pogodzić z własnym losem i tym, że tak miałoby skończyć się jego życie. Więc postanawia uciec z transportu na front wschodni. Jego dalsze losy to wieczna ucieczka, strach o życie oraz ogromna tęsknota za rodziną. Zakończenia nie opowiem, ponieważ wówczas straciłoby sens czytanie tej książki.

 

To książka silnie zakorzeniona w historii Śląska?

 

Mój zamysł był taki, aby powstała książka obalająca mity i stereotypy o tym, iż Ślązacy chętnie współpracowali z Niemcami podczas drugiej wojny światowej. Do niedawna ten temat należał do sfery tabu, wydaje mi się, że dzisiejsze czasy są dobrym momentem, aby przełamać pewne stereotypy. Co jest bardzo ciężkie, ale od czegoś trzeba zacząć.

 

Miłość to również powtarzający się motyw tej historii.

 

Z historii dziadka mojego męża można czerpać jeszcze jedną naukę, mianowicie o tym, iż w życiu czasem jest bardzo ciężko, nawet bywa tak, że to co nas powinno budować, czyli miłość okazuje się czymś ciężkim, ale warto być wytrwałym. Dzięki historii miłosnej bohatera tej książki i jego żony można znów uwierzyć w moc związku małżeńskiego.

 

A jak doszło do powstania tej książki?

 

Zaczęło się dość banalnie. Urodziła się nam córeczka i wówczas, gdy była bardzo mała dość często przebywałam u moich teściów, gdzie mieszka dziadek. Często siadywaliśmy razem i dziadek snuł swoje opowieści na temat wojny i tego co działo się po jej zakończeniu. Widać był, że to dalej w nim żyło. Że historia, którą większość z nas zna tylko z książek, on nosi w sobie. Wówczas rodzina mojego męża, jak i on sam namówili mnie do spisywania tego wszystkiego. I tak w wolnym czasie, siadywaliśmy z dziadkiem przy stole, on mówił, a ja zapisywałam wszystko w zeszytach. Aż się uzbierało tego trochę i wówczas narodził się pomysł napisania książki. I tak całkiem niezobowiązująco w wolnym czasie, zaczęłam pisać. W sumie trwało to trochę, bo od momentu pierwszych notatek do ukazania się książki minęły cztery lata. Ale nie żałuję, ponieważ cieszę się, że w ogóle udało się ją wydać.

 

Co było najtrudniejsze podczas pisania "Do zobaczenia"?

 

Chyba najtrudniejsze nie było dla mnie samo pisanie, ponieważ w pewnym momencie zauważyłam, że sama zaczęłam żyć historią moich bohaterów. To jest tak, że zaczyna się pisać o kimś, aż w pewnym momencie zaczyna się łapać na tym, że człowiek żyje już nie tylko swoim życiem, ale również tym literackim, które wychodzi "spod jego pióra". Najtrudniejszy zatem był dla mnie proces jej wydania, gdy przeżyłam przysłowiowe "zderzenie ze ścianą". Wielkie wydawnictwa nie chciały się angażować w jej wydanie z dwóch powodów: jeden to taki, że mam nieznane nazwisko, a drugi że niestety tematyka książki dotyczy Śląska, więc raczej nie będzie ona miała zasięgu ogólnopolskiego. Wówczas dopadła mnie niemoc i wątpliwości. Ale dziękuję Bogu, że miałam wówczas u boku męża, który bardzo mnie wspierał i podpowiadał co rusz nowe rozwiązania oraz rodzinę, która ostro mnie dopingowała.

 

Jak wyglądał proces wydawniczy?

 

Musiałam się uczyć wszystkiego od nowa. Dowiedzieć w jaki sposób należy przygotować książkę, jak to wygląda z korektą no i prawnie. Bo dodam, iż z tej mojej desperacji oraz pomysłowości mojego męża narodził się pomysł stworzenia własnego wydawnictwa. I tak też narodził się kolejny twór, jakim było wydawnictwo "Po naszymu". A dzięki pomocy życzliwych i zaufanych mi osób, powstała okładka oraz został poprawiony tekst.

 

A jakie są pierwsze reakcje Pani rodziny i czytelników na "Do zobaczenia"?

 

Szczerze mówiąc jak na razie nie dotarły do mnie jakieś złe opinie. Przypuszczam, że takie są, ponieważ wątpię, iż książka podoba się wszystkim. Ale na szczęście, do tej pory zbieram tylko gratulacje (śmiech). Nie to, żebym nie była otwarta na krytykę, ale jak do tej pory chyba wszyscy ci, którym coś nie pasuje siedzą cicho.

 

Natomiast reakcja mojej rodziny była wspaniała. Bardzo mnie dopingowali i cieszyli się razem ze mną. Cieszę się, że mam moich bliskich, zarówno z mojej strony jak i ze strony rodziny męża dostałam bardzo dużo otuchy, wsparcia i dopingu. Ponieważ ja sama na początku nie bardzo wierzyłam w to wszystko. To jest jak z dzieckiem, człowiek czeka na nie przez dziewięć miesięcy ciąży, a gdy się rodzi to nie można uwierzyć, że to już. Z tą książką było tak samo. W sumie do dziś tak jest, ponieważ jak ktoś prosi mnie o autograf to jest to dla mnie bardzo dziwne. Chciałabym, aby każdy w niej znalazł coś dla siebie.

 

Dziękuję za rozmowę!

 

Rozmawiała Monika Krzepina

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy jesteś szczęśliwy w Wodzisławiu Śląskim i powiecie?




Oddanych głosów: 1039