zamknij

Wywiady

To był wielki akt odwagi

- Kryjówki były trzy a nawet cztery. Obie ukrywały się na strychu i w szopie. W komórce była podwójna ściana zrobiona. Po tym najściu gestapo, tata zrobił kryjówkę w lesie. Był jeszcze zamaskowany schowek pod podłogą domu. Niemcy jeszcze do nas przychodzili, ale pomimo gróźb nikt z rodziny nie wydał ich w czasie kolejnej rewizji. Kto tego nie przeżył, to nie wie, jaki to był strach. Dziś opowiada się to jak bajkę

 

– opowiada Anna Kister, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata.

Redakcja: Jak to się stało, że trafiły do waszego domu dwie Żydówki?

 

Anna Kister: Mieszkały w Krośnie. Potem trafiły do getta. Byłam małą dziewczynką i nie pamiętam jak udało im się z niego wydostać. Wiem, że trafiły do swojego znajomego i prosiły o pomoc. Ten jednak nie zdecydował się ich ukrywać. Nie oceniam dlaczego – może się bał, a może zwyczajnie nie chciał. To było wielkie ryzyko. Jeśli Niemcy znaleźli w domu Żydów, zabijali całą rodzinę. Moi rodzice mieszkali pod Krosnem. Jak jechali do miasta, to raz za razem słyszeli opowieści o tym, jak Niemcy rozprawiali się z ludźmi, którzy ukrywali Żydów. Sąsiad na sąsiada denuncjował.

 

Jak trafiły do was?

 

Wiosną 1943 roku do moich rodziców - Dymitra i Ireny Połujko, którzy mieszkali na uboczu wsi Węglówka na Podkarpaciu i utrzymywali się z pracy na roli i hodowli bydła zapukał obcy mężczyzna. Prosił, byśmy się nimi zaopiekowali Żydówkami. Mówił w imieniu Miriam Herbstman i jej 7-letniej córki Tzipory, które od kilku miesięcy błąkały się po okolicy. Tak prosił o pomoc, że ojciec się zgodził. Mieszkaliśmy poza miastem. Potencjalnie było mniejsze ryzyko rewizji. I miało być tylko na kilka dni. A, jak później się okazało, trwało to ponad dwa lata.

 

Pamięta to pani dokładnie?

 

Ja nie, byłam za mała. Tzipora – nosiła później nazwisko Avtalion, spisała relacje swojej mamy z pobytu u nas: „Po krótkiej wymianie zdań para zdecydowała się wpuścić nas do środka. Kobieta pospieszyła, żeby ugotować nam trochę mleka, a mężczyzna ukroił grube kromki świeżo pieczonego chleba, hojnie smarując je masłem”.

 

 

To było duże ryzyko. Nie wszyscy mieli odwagę. Pamięta pani jakiś moment, kiedy już się wydawało, że Niemcy odkryją, że pomagacie Żydom?

 

Pewnego dnia na nasz dom zrobili nalot naziści. Ojciec zdecydował wtedy, że Miriam z córką na krótki czas umieszczone zostaną w leśnym bunkrze. W wielkiej tajemnicy nosiłam im jedzenie i picie. Wymykałam się z domu i dokładnie rozglądałam, czy aby ktoś za mną nie idzie. Za pierwszym razem bałam się, że nie znajdę tej kryjówki. Cicho nawoływałam. Kiedy je znalazłam, strasznie się cieszyły. Wszystkie płakałyśmy. Strach był wielki. Miriam nie wiedziała co się z nami dzieje i co naziści nam zrobili. Całe szczęście udało się je ukryć.

 

Gdzie jeszcze ukrywaliście Żydów?

 

Kryjówki były trzy a nawet cztery. Obie ukrywały się na strychu i w szopie. W komórce była podwójna ściana zrobiona. Po tym najściu gestapo, tata zrobił kryjówkę w lesie. Był jeszcze zamaskowany schowek pod podłogą domu. Niemcy jeszcze do nas przychodzili, ale pomimo gróźb nikt z rodziny nie wydał ich w czasie kolejnej rewizji. Kto tego nie przeżył, to nie wie, jaki to był strach. Dziś opowiada się to jak bajkę.

 

Ale to nie jest bajka…

 

Nawet trudno to dziś opisać. Pamiętam, że jak ojciec wychodził do pracy, to kazał mi pilnować czy nie idzie policja albo wojsko. Byłam takim aniołem stróżem – miałam za zadanie wypatrywać, kto do nas idzie. Na Tziporę mówiłam Dziunia. Była malutka i chciała się bawić. Czasem wychodziłyśmy na pole i się bawiłyśmy, ale mama zawsze nas przestrzegała, by za daleko nie odchodzić.

 

 

A po wojnie ludzie wiedzieli, że pomagaliście Żydom?

 

Nie. Nikomu nie mówiliśmy. Nawet najbliższa rodzina nie wiedziała. Strach było cokolwiek mówić. Wiedzieliśmy tylko my w domu. Wszystko ukrywaliśmy.

 

Rozumiem, że do końca wojny udało się wam je ukrywać?

 

Tak. Obie doczekały wyzwolenia. Po wojnie od nas odeszły. A w 1947 r. wyjechały do Izraela.

 

 

Miała pani jeszcze z nimi kontakt?

 

Tak, pisały do mnie. Miriam umiała po polsku mówić i pisać. Nauczyła też Dziunię. Pisała, że chciała się z nami spotkać. Niestety nie udało się. Umarła zanim mogła do Polski przyjechać. Jej dzieci zaprosiły mnie do Izraela. Pojechałam. Przyjęli mnie jak rodzinę. Tydzień tam byłam – wśród dzieci Dziuni. Jej córka przyjechała do Polski. Pojechała do Krosna, gdzie jej babka z mamą mieszkały. Jak oparła się o drzwi ich domu to zapłakała. Dziś już ktoś inny tam mieszka.

 

 

Dziś, gdyby przyszło pani żyć w tamtych czasach, zaopiekowałaby się pani Żydami?

 

Nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć. Może miałabym odwagę, ale pewności nie mam. To był jednak wielki akt odwagi moich rodziców.

 

 

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Również dziękuję.

 

 

 

Rozmawiała Izabela Grela

 

Anna Kister – dziś ma 83 lata. Mieszka w Wodzisławiu z mężem. W 2004 roku otrzymała medal Sprawiedliwa wśród Narodów Świata.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy jesteś szczęśliwy w Wodzisławiu Śląskim i powiecie?




Oddanych głosów: 1074