zamknij

Wiadomości

Bez ludzi nic by mi się nie udało

2010-12-23, Autor: Izabela Grela
Towarzystwo Charytatywne „Rodzina” jak co roku zorganizowało wigilię dla swoich podopiecznych.

Reklama

Przy stole, na którym królował barszcz, karp i moczka, usiedli wspólnie lokatorzy wodzisławskiej noclegowni, znajdującej się przy ulicy Marklowickiej w Wodzisławiu, i tamtejszych mieszkań socjalnych. Przełamali się opłatkiem z pracownikami stowarzyszenia i zaproszonymi gośćmi.

 

Takie spotkanie to dla wielu wydarzenie wyjątkowe. Niejeden od lat żyje w mieszkaniach socjalnych. Tak jak Stanisław Zielonka. Przez kilka lat pokój dzielił z córką, zięciem i ich dziećmi. Meble były jednocześnie ściankami działowymi. - Nie mieliśmy gdzie mieszkać, więc tata nas przygarnął. Tu na Marklowickiej urodziły się nasze dzieci. Żyło się ciężko, ale innego wyjścia nie było. Całe szczęście przydzielono nam mieszkanie komunalne i z całą rodziną już się stąd wyprowadziliśmy – mówi Monika Przybyła.

 

Życie w lokalach socjalnych nie jest łatwe. Budynek jest nieogrzewany. Zimą temperatura w mieszkaniu sięga 5 stopni. - Mieszkam tu od niedawna. Ciężko przyzwyczaić się do takich warunków. Mamy jeden pokój. Mieszkam razem z czwórką dzieci. Mąż, z którym jesteśmy w separacji, śpi w kuchni. Warunki są straszne – mówi Małgorzata Rduch.

Nie miała pieniędzy na czynsz, więc musiała opuścić mieszkanie na os. 1 Maja w Wodzisławiu. Od miesiąca ich domem jest budynek na Marklowickiej. Aklimatyzacja jest tak trudna, że już teraz planują wyprowadzkę. - Dzieci, jak tylko jest okazja, wyjeżdżają do pracy za granicę. Pieniądze odkładamy na czarną godzinę. Może kiedyś znajdziemy jakiś pustostan i uda się nam go zaadaptować – mówi Małgorzata Rduch.

 

Ich ratunkiem jest Towarzystwo Charytatywne „Rodzina”. Grażyna MnichAnna Koczy są dla nich wsparciem. Od lat starają się o dofinansowanie, m.in. na stworzenie świetlicy, programy edukacyjne dla dzieci, warsztaty dla ludzi wykluczonych społecznie. Razem prowadzą między innymi bank żywności i wodzisławskie schronisko.

Prezesem wodzisławskiej organizacji jest Grażyna Mnich. Od ponad dwudziestu lat pomaga ludziom. Tym, których niejeden z nas się obawia, wstydzi, czasem nawet woli nie zauważać. Każdego dnia, powolutku, małymi kroczkami zmienia świat najuboższym. I nie tym, którym noga się podwinęła, ale osobom, których życie często złamało. Pomaga im się wyprostować. Stanąć na nogi. Spojrzeć z odwagą w lustro.

Grażyna Mnich pracowała w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego, gdy prywatyzacja zbiegła się z chorobą kręgosłupa. Tak straciła jedyne źródło utrzymania. - Nie chciałam siedzieć w domu. Chciałam czuć się potrzebna. Od znajomego dowiedziałam się, że istnieje Polskie Towarzystwo Charytatywne. Zaczęłam tam chodzić i powoli dowiadywałam się, co to jest organizacja pozarządowa, stowarzyszenie. Dla mnie to wszystko było nowe – mówi Grażyna Mnich.

 

Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że w tej pracy wszystko zależy tylko od niej. Wspólnie z ludźmi, którzy potrzebowali pomocy, zaczęła szukać nowych rozwiązań. - Cieszył nas każdy sukces. Każda nowa hurtownia, która chciała z nami współpracować, była naszą dumą. I tak oto połknęłam bakcyla społecznika – mówi prezes Towarzystwa Charytatywnego Rodzina.

 

Siły czerpie z zamiłowania do pracy. Niektórzy dziwią się jej i pytają: czy nie boi się bezdomnych? Czy nie obawia się, że ją skrzywdzą? - A ja zwyczajnie nie myślę w tych kategoriach. To są normalni ludzie. Kiedyś nie poradzili sobie z trudem życia codziennego i znaleźli się teraz w trudnej sytuacji. Jestem tutaj, by im pomagać. Instynktownie czuję, co dla tych ludzi jest dobre, co przynosi im korzyści, co sprawia, że wychodzą z bezdomności. To oni dają mi siłę, zwłaszcza, gdy widzę efekty naszej pracy. Myślę sobie czasem: przecież nie mogę ich zawieść. Nie mogę ich zostawić – tłumaczy Grażyna Mnich.

 

Jest też kuratorem społecznym i trzyma pieczę nad większością ludzi z budynku socjalnego przy Marklowickiej. Zna ich historię życia. Wie też, że granica pomiędzy normalnością a wykluczeniem społecznym jest cienka. - Pamiętam, że gdy zmarł mój mąż nie miałam pracy. Byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Umowy zlecenia z pisanych przez nas projektów były krótkie. Właśnie kolejna się kończyła a ja nie wiedziałam co dalej. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak przechodzę na stronę moich podopiecznych. Nie miałam pieniędzy na podstawowe środki do życia. To był taki okres w moim życiu, że gdy kupiłam dezodorant za 10 zł, czy rajstopy za 5, to szalałam ze szczęścia, że mnie na taki luksus stać. Miałam wtedy na utrzymaniu dwoje dzieci. Szukałam pracy, ale jej nie było. Zdrowie też kulało. Dziś cieszę się, że mogę innym pomóc, bo sama byłam w takiej sytuacji. Wiem jak cenny jest ktoś, kto może i chce pomóc – mówi Grażyna Mnich. - Bez ludzi nic by mi się nie udało.

 

Łamiąc się z podopiecznymi białym opłatkiem, życzyła sobie i innym wszechobecnej dobroci. - Życie jest takie krótkie, pęka jak bańka mydlana, więc po co je marnować. Radość i uśmiech są najważniejsze – mówi.

Oceń publikację: + 1 + 1 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~jaro 2010-12-24
    15:03:15

    0 0

    W TCH Rodzina na Marklowickiej 17 może znaleźć się każdy z nas!!!
    Warto pomagać ludziom, którzy tam mieszkają i którzy Rodzinie oddają swój czas, energię i umiejętności.
    Pozdrawiam mieszkańców Marklowickiej i " załogę ".

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy jesteś szczęśliwy w Wodzisławiu Śląskim i powiecie?




Oddanych głosów: 1080