zamknij

Wywiady

Jesteśmy perłą powiatu

Był taki przypadek, że na olimpiadzie klient nie wyszedł na prezentację, bo się wstydził. Widzieliśmy te trudne reakcje naszych klientów. Zaburzenia psychiczne są w naszym społeczeństwie nadal chorobami wstydliwymi

– mówi dyrektor Powiatowego Ośrodka Wsparcia Perła Renata Hernik.

Powiatowy Ośrodek Wsparcia Perła istnieje już dziewięć lat. Jakie były kulisy jego powstawania?


Trochę przyszłam na gotowe. Kiedy zapadła decyzja o powstaniu ośrodka pracowałam w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Zajmowałam się wtedy rodzinami zastępczymi. Właściwie te wszystkie sprawy organizacyjno – administracyjne pozałatwiały Danuta Marciniak i dyrektor Irena Obiegły. Jej propozycja, by kierować ośrodkiem nieco mnie zaskoczyła. Miałam duże wątpliwości. Bałam się, że nie dam rady. Przekonywała mnie jednak, że skoro mam czwórkę dzieci, to doświadczenia z domu mogę wykorzystać w pracy. Ostatecznie zarząd powiatu zatwierdził moją kandydaturę.


Pracownik pomocy społecznej ma specyficzną pracę. Zastanawiałam się czy trzeba mieć jakieś predyspozycje do niej? Praca jest dosyć ciężka. Czy nie jest tak, że w tym zawodzie sprawdzają się jedynie osoby z powołaniem?


Myślę, że żeby móc tu pracować, trzeba kochać ludzi. Mieć w sobie dużo ofiarności i na pewno nie nastawiać się na zarabianie pieniędzy. Ważna jest też bezinteresowności, aczkolwiek i ona musi mieć swoje granice, żeby klientów nie uczyć roszczeniowej postawy. W takim miejscu, jak to, trzeba ich kochać taką twardą miłością. Nie można być ani nadopiekuńczym, ani wymagać ponad ich siły. Zazwyczaj rodziny naszych klientów poruszają się w takich skrajnościach. Każdemu trzeba dać odczuć, że to ich drugi dom. Dać im czas, by sami rozpoznali w sobie co chcą robić, co jest dla nich możliwe. Trzeba dać dużo swobody. Ta praca uczy niesamowitej pokory. To, co dla nas jest oczywiste, dla nich wcale takie nie jest. Trzeba być bardzo uważnym, bo to, co wydaje się nam odpowiednie dla klienta, wcale nie musi być najlepszym rozwiązaniem. Kiedyś wracałam z pewnej konferencji pociągiem i miałam czas, żeby przejrzeć materiały. I wtedy uświadomiłam sobie, że wcale nie wiem tak dużo o chorobach psychicznych naszych klientów. Lektura, oparta na wypowiedziach klientów, uzmysłowiła mi, że niewiele wiem. Po dziewięciu latach wiem jedynie to, że trzeba mieć dużo pokory i być bardzo uważnym. Nieustannie trzeba pracować nad własną wrażliwością, kształtować ją, nawet wtedy, gdy jest ona nam dana. Dzięki niej możemy więcej. Może z mniejszym wysiłkiem, ale z pewnością widzimy szerzej.


Jak wygląda proces uzdrawiania klientów? Jakie zachodzą w nich przemiany? Nie pytam tu o samą technikę i narzędzie, ale o to, co jest widoczne i namacalne, chociażby w obserwacji czynionej przez rodzinę klienta.


Na klientów trzeba patrzeć z sercem, bo oni to niesamowicie wyczuwają. Na początku mają lekki dystans. Są nieufni. Z czasem są jednak coraz mniej wyizolowani. A później mówią i robią takie rzeczy, że aż serce rośnie. Trzeba jednak, tak jak wspomniałam, dać im dużo czasu. Oni powoli się otwierają, pomalutku zdrowieją. Wracają do nas. Stać ich później na takie gesty, że aż nas zadziwiają. Jeden z klientów był takim wędrowniczkiem. Rodzina dowiadywała się na przykład, że jest w Atenach i trzeba po niego jechać. Kiedyś wybrał się do miasta, w którym studiowałam. Wrócił do nas i każdemu z pracowników przywiózł prezent. To były drobiazgi, ale jednak. Kogo zdrowego stać na taki gest? W naszym ośrodku przez te dziewięć lat leczyło się stu klientów. Jedni do nas wracają, inni odchodzą zupełnie odmienieni.


Choroba psychiczna przychodzi znienacka, czy też nasz organizm ostrzega przed tym, co ma nastąpić?


Są ewidentne objawy zaburzeń, ale granica między zdrowiem psychicznym, a chorobą jest bardzo cienka. Dziś jestem z jednej strony, a za rok mogę być po przeciwnej stronie barykady. Nie wiadomo co może się wydarzyć, co wywoła w nas taki kryzys, że ta granica zostanie przekroczona. Byli u nas studenci, którzy brali dziekankę, żeby po roku dopiero wrócić na studia. Byli emerytowani nauczyciele, osoby, które zaczęły chorować dopiero po dwudziestym roku życia. Dlatego mówię, że to miejsce uczy pokory i docenienia tego, co mamy.


Kiedy wchodzi się do was, to, co pierwsze uderza, to ożywiona kolorystyka. Przez lata byliście też nazywani „białym domkiem”. Ta nazwa koreluje z waszymi działaniami, prawda?


Biały domek mówiliśmy długo, zwłaszcza jak mieliśmy podać lokalizację ośrodka. Aczkolwiek, gdy szukaliśmy nazwy własnej, ta propozycja nie pojawiła się. Trzy lata temu wpadliśmy na pomysł, by to nasi klienci ją wymyślili. To naprawdę jest ich dom, więc demokratycznie wybieraliśmy. Wtedy żadna z propozycji nas nie urzekła, więc wróciliśmy do pomysłu w tym roku. Było to moim zdaniem konieczne, bo nazwa Powiatowy Ośrodek Wsparcia dla Osób z Zaburzeniami Psychicznymi była dla naszych klientów krępująca. Był taki przypadek, że na olimpiadzie klient nie wyszedł na prezentację, bo się wstydził. Widzieliśmy te trudne reakcje naszych klientów. Zaburzenia psychiczne są w naszym społeczeństwie nadal chorobami wstydliwymi. Propozycji było kilka, między innymi „Perła”. Na początku nie zachwycił mnie ten pomysł, bo kojarzył mi się z drogim, ale chłodnym klejnotem. Kiedy usłyszałam argumentację, zmieniłam zdanie. Klient powiedział: przecież perła rodzi się z walki małży z chorobą. Z choroby powstaje coś pięknego, drogocennego i szlachetnego. To nie tylko ciężar, zło konieczne i cierpienie. W chorobie też można normalnie, godnie, pięknie żyć. Poza tym ten dom jest perłą w powiecie. Nie wszystkie takie mają. A on jest ładny, ciepły, dobrze wyposażony. Mamy dobre warunki, by klienci mogli zdrowieć.


Co jest waszym sukcesem? Co się na niego składa?


U nas sukces buduje się małymi sprawami. Codziennością. Tym, że jak klient wchodzi to często pachnie ciastem, obiadem. Nie ma dużego dystansu między pracownikami i klientami. Nie ponaglamy tu ludzi, okazujemy im zainteresowanie. Każdego traktujemy indywidualnie. Jak ktoś potrzebuje butów, to idziemy z nim do sklepu. Potrzebuje załatwić jakieś sprawy, to idziemy do urzędu. Jest spokojnie i normalnie. A to, co robimy od święta, jest faktycznie dodatkiem. Ma to znaczenie, ale dla nas najważniejsza jest codzienność. Chcemy, by panowała tu domowa atmosfera. Żeby chciało się tu przyjść. I czasami podziwiam tych klientów, że chce im się codziennie przychodzić. Nie mają listy obecności, nie ma żadnych aspektów motywujących, a oni są. Powolutku zawiązują między sobą więzi. Cieszą się ze wspólnie organizowanych świąt. Jest kilku klientów, którzy nie mają takiego ciepła w swoim domu. Z różnych względów. Często rodzina boi się choroby, nie wie jak reagować.


Zdarza się, że tracicie wiarę w sens swojej pracy. Myślicie o jakimś kliencie w kategorii porażki?


To jest tak, że po czasie widzi się pewne sytuacje inaczej. Musi minąć jakiś czas, byśmy spojrzeli na coś z innej perspektywy. Czasem wydaje się nam, że ktoś powinien u nas zostać, a on mówi nie. Wtedy nie myślimy o tym w kategorii porażki, ale bezsilności. To są chyba najtrudniejsze sytuacje. Nigdy też do końca nie możemy być pewni, że racja jest po naszej stronie. Był u nas klient ze stanami lękowymi. Tak silnymi, że niejednokrotnie rodzina nie dawała sobie rady i przywoziła go do nas. Miał też problem z wyrażaniem uczucia złości. Pewnego dnia nie zgodziliśmy się na jego propozycje a on strasznie się zezłościł. Nagle wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie wiedzieliśmy co dalej robić. Czy za nim biec? Czy jednak poczekać? Za dwa tygodnie zadzwoniła rodzina. Okazało się, że ten człowiek zaczął robić wszystko to, z czym do tej pory miał problemy. Dziś pracuje trzeci rok i dojeżdża nawet własnym samochodem. A ostatnio pojechał do Warszawy na koncert ulubionego zespołu i zrealizował swoje marzenie. Widać więc, że to, co dla nas wydawało się porażką, okazało się sytuacją, z której wynikło wiele dobra. Dlatego nie mówimy o porażkach, ale o bezsilności. Nigdy nie możemy być pewni, co jest dla klienta dobre. Musimy szanować jego decyzje. Często słyszę pytanie: czy ta praca ma sens? Wtedy mam przed oczami kobietę, która wskutek choroby straciła mieszkanie i wylądowała w „socjalu”. Zerwała zupełnie więzi rodzinne. Dzięki temu, że u nas jest, mieszka w lokalu komunalnym i nawiązała kontakt z rodziną. W ubiegłym roku odwiedziła syna w Irlandii, który kiedyś się jej wstydził. Mam też przed oczami mężczyznę, który trafił do nas prosto z noclegowni. Z czasem dostał z wydziału lokalowego kawalerkę i dziś ma piękne mieszkanie. Jest też kobieta, która straciła swoich rodziców. Po śmierci mamy zamieszkała z najbliższymi, którzy zaburzali jej funkcjonowanie. Dla mnie jej sukcesem jest samodzielność w lokalu socjalnym. Oczywiście pracujemy dalej z tymi osobami. To nie jest tak, że osiągamy jakiś cel i poprzestajemy na tym. To jest nasz sukces, ale nie końcowy, bo mamy też klientów, którzy podjęli pracę zawodową. Awansowali w swoich firmach. Są oczywiście na środkach farmakologicznych, ale normalnie funkcjonują w społeczeństwie. Mamy już stu absolwentów, więc ta liczba potwierdza, że jesteśmy potrzebni. A my możemy jedynie wspierać ludzi, by oni odkrywali swój potencjał i się rozwijali. I to wszystko.


 

Renata Hernik – od 9 lat dyrektor Powiatowego Ośrodka Wsparcia Perła, wcześniej pracownik WOLO w Gorzycach i Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Matka czwórki dzieci, mężatka.

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~dakk 2010-11-16
    17:31:25

    0 0

    Świetna inicjatywa! Powodzenia!

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuWodzislaw.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuWodzislaw.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuWodzislaw.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy jesteś szczęśliwy w Wodzisławiu Śląskim i powiecie?




Oddanych głosów: 1099